Poprzedni temat «» Następny temat
Apokalipsy nie będzie
Autor Wiadomość
Trina 


Dołączyła: 14 Lip 2009
Posty: 1029
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 2012-08-25, 13:43   Apokalipsy nie będzie

Historia niespełnionych przepowiedni

W magazynie "Wired" opublikowałem duży artykuł o apokaliptycznych przepowiedniach. Tutaj jest wersja z około 70 linkami do źródeł. Dodałem także kilka akapitów o spadającej liczebności plemników i wymieraniu gatunków: zostały one wycięte z publikowanej wersji artykułu z powodu braku miejsca.
„Kto lub co spowoduje apokalipsę w 2012 r.?" Takie pytanie widnieje na website 2012apocalypse.net. „Super wulkany? Pomór i choroba? Asteroidy? Komety? Antychryst? Wojna nuklearna?" — autorzy tej witryny mają imponująco otwarte umysły w sprawie przyczyny katastrofy, która nadejdzie o 23:11 21 grudnia tego roku, ale nie mają wątpliwości, że się zdarzy. Ostatecznie, nie tylko kalendarz Majów kończy się tego dnia, ale „słońce będzie zrównane z centrum Drogi Mlecznej po raz pierwszy od około 26 tysięcy lat".

Sprawa zamknięta: sprzedaj, co masz, i żyj dniem dzisiejszym.

Kiedy słońce wstanie 22 grudnia, jak to z pewnością zrobi, nie oczekuj przeprosin lub choćby ponownego zastanowienia się. Niezależnie od tego, jak często przepowiednie nie sprawdzały się, wkrótce przybywała następna. A prorocy apokalipsy zawsze przyciągają zwolenników — od 100 tysięcy millerystów, którzy wybrali się w góry w 1843 r., żeby tam poczekać na koniec świata, do tysięcy, którzy wierzyli Haroldowi Campingowi, chrześcijańskiemu nadawcy radiowemu, który przepowiadał ostateczne wniebowzięcie zarówno w 1994, jak w 2011 roku.
Fanatycy religijni nie mają monopolu na myślenie apokaliptyczne. Rozpatrzmy niektóre z kataklizmów środowiskowych, o których tak wielu ekspertów twierdziło, że są nieuniknione. Autor bestsellerów, ekonomista Robert Heilbroner pisał w 1974 r.: „Widoki dla człowieka są, jak sądzę, bolesne, trudne, być może rozpaczliwe, a nadzieja, że przetrzyma to, co go czeka w przyszłości, doprawdy bardzo nikła". Albo słynny ekolog Paul Ehrlich w 1968 r.: „Walka o wyżywienie ludzkości jest przegrana. W latach 1970. [w późniejszym wydaniu dodano "i 1980."] przez świat przejdą klęski głodu — setki milionów ludzi umrze z głodu mimo programu ratunkowego, który rozpoczniemy teraz… nic nie może powstrzymać znacznego wzrostu światowego tempa umierania". Albo Jimmy Carter w przemówieniu telewizyjnym w 1977 r.: „Do końca następnego dziesięciolecia możemy zużyć wszystkie znane zasoby ropy naftowej na całym świecie".
Prognozy globalnego głodu i wyczerpania się ropy naftowej w latach 1970. okazały się równie błędne, jak przepowiednie o końcu świata księży milenarystów. Niemniej nic nie wskazuje na to, by eksperci byli ostrożniejsi w obietnicach apokalipsy. Jeśli już, to retoryka nasiliła się w ostatnich latach. Przypominając kalendarz Majów „Bulletin of Atomic Scientists" na początku 2012 r. przesunął swój Zegar Zagłady o minutę bliżej dwunastej stwierdzając: „Społeczność globalna może być bliżej punktu, za którym nie ma odwrotu, starając się zapobiec katastrofie z powodu zmian w atmosferze Ziemi".
Przez pięćdziesiąt lat, od czasu sukcesu "Milczącej Wiosny" Rachel Carson w 1962 r. i czterdzieści lat od sukcesu Granic wzrostu Klubu Rzymskiego w 1972 r. przepowiednie klęski na olbrzymią skalę stały się rutyną. Wydajemy się wręcz żądać coraz bardziej przerażających prognoz — według określenia pisarza Gary’ego Alexandra, staliśmy się apokaholikami. Ostatnie półwiecze przyniosło nam ostrzeżenia o eksplozji populacji, globalnych klęskach głodu, zarazach, wojnach o wodę, wyczerpaniu ropy naftowej, brakach minerałów, spadającej liczbie plemników, zniszczeniu warstwy ozonowej, kwaśnych deszczach, zimach nuklearnych, wirusach komputerowych Y2K, epidemiach szalonych krów, pszczołach zabójcach, zmieniających płeć rybach, epidemii raka spowodowanej telefonami komórkowymi i katastrofach klimatycznych.
Jak dotąd wszystkie te widma okazały się przesadzone. To prawda, napotykaliśmy na trudności, sytuacje kryzysowe w kwestii zdrowia publicznego, a także tragedie na dużą skalę. Ale obiecane Armagedony — progi, zza których nie można powrócić, momenty, w których szala przechyliła się zbyt daleko, egzystencjalne zagrożenia dla „życia jakie znamy" — konsekwentnie odmawiają zmaterializowania się. Aby zobaczyć pełną głębię naszego apokaholizmu i zrozumieć, dlaczego stale tak bardzo mylimy się, musimy przyjrzeć się historii ostatnich 50 lat.
Klasyczna apokalipsa ma czterech jeźdźców i nasza nowoczesna wersja zachowuje ten wzór z tym, że czterech jeźdźców to substancje chemiczne (DDT, CFC, kwaśny deszcz), choroby (ptasia grypa, świńska grypa, SARS. AIDS, Ebola, choroba szalonych krów), ludzie (populacja, klęski głodowe) i zasoby (ropa naftowa, metale). Odwiedźmy je po kolei:

Pierwszy jeździec: substancje chemiczne

"Milcząca wiosna", opublikowana 50 lat temu, walnie przyczyniła się do powstania nowoczesnego ruchu ekologistów. „Bez tej książki, ruch ochrony środowiska mógł być znacznie opóźniony lub w ogóle mógł się nie rozwinąć" pisał Al Gore we wstępie do wydania z 1994 r. Głównym tematem Carson było twierdzenie, że użycie syntetycznych środków owadobójczych — szczególnie DDT — powoduje nie tylko masakrę w przyrodzie, ale także epidemię raka u ludzi. Jej głównym źródłem inspiracji i danych do książki był Wilhelm Hueper, pierwszy dyrektor działu środowiska Narodowego Instytutu Raka. Hueper był tak opętany własną koncepcją, że pestycydy i inne syntetyczne środki chemiczne powodują raka (oraz że przemysł to ukrywa), że ostro sprzeciwiał się sugestiom, iż palenie tytoniu może być w jakimkolwiek stopniu winne. W 1955 r. Hueper napisał w artykule zatytułowanym Rak płuc i jego przyczyny, opublikowanym w „CA: A Cancer Journal for Clinicians": „Przemysłowe i związane z przemysłem zanieczyszczenia atmosferyczne są w wielkiej mierze odpowiedzialne za powstawanie raka płuc... palenie papierosów nie jest ważnym czynnikiem w powstawaniu raka płuc".
Oczywiście odkryto, że związek między paleniem a rakiem płuc jest niepodważalny. Związek między nowoczesnymi chemikaliami a rakiem można natomiast określić jako mglisty. Nawet DDT, które ewidentnie stanowi zagrożenie dla zdrowia ludzi niebezpiecznie nań narażonych, nigdy nie został definitywnie powiązany z rakiem. Ogólnie przypadki raka i przypadki śmierci, po wzięciu poprawki na przeciętny wiek populacji, spadają od 20 lat.
W latach 1970. uwaga poświęcana chemikaliom przesunęła się na zanieczyszczenie powietrza. Magazyn „Life" ustawił scenę w styczniu 1970 r.: „Naukowcy mają mocne dowody eksperymentalne i teoretyczne na… następującą prognozę: za dziesięć lat mieszkańcy miast będą musieli nosić maski gazowe, żeby przeżyć zanieczyszczenie powietrza… w roku 1985 zanieczyszczenie powietrza zredukuje o połowę ilość światła słonecznego docierającego na ziemię". Zamiast tego, częściowo dzięki regulacjom, a częściowo innowacjom, które radykalnie obniżyły zanieczyszczenia pochodzące z rur wydechowych samochodów i z kominów, przez ostatnich kilkadziesiąt lat radykalnie poprawiła się jakość powietrza w wielu miastach w świecie rozwiniętym. Spadł poziom tlenku węgla, dwutlenku siarki, tlenków azotu, ołowiu, ozonu i lotnych składników organicznych i spada nadal.
W latach 1980. przyszła kolej na kwaśny deszcz jako źródło apokaliptycznych prognoz. W tym wypadku to natura, w postaci lasów i jezior, miała najbardziej odczuć zanieczyszczenia spowodowane przez człowieka. Temat stał się zapalny w Niemczech, gdzie artykuł w listopadowym numerze tygodnika „Der Spiegel" z 1981 r. krzyczał: „LASY UMIERAJĄ". Nie dając się zdystansować pismo "Stern" oznajmiło, że jedna trzecia lasów niemieckich już jest martwa lub umierająca. Bernhard Ulrich, specjalista ds. gleby z Uniwersytetu w Getyndze, powiedział, że już jest zbyt późno dla lasów w kraju: „Nie można ich uratować". Śmierć lasów czyli "waldsterben", stała się modną sprawą w całej Europie. „Umierają lasy i jeziora. Szkody mogą być już nieodwracalne" — pisał dziennikarz Fred Pearce w „New Scientist" w 1982 r. W dużej mierze to samo działo się w Ameryce Północnej: mówiono, że połowa jezior w USA staje się niebezpiecznie zakwaszona, a w lasach od Wirginii do Kanady środkowej masowo umierają drzewa.
Według obiegowej mądrości uniknięto tego ponurego losu dzięki natychmiastowej akcji legislacyjnej, redukującej emisje dwutlenku siarki z elektrowni. To wyjaśnienie jest w znacznym stopniu fałszywe. W latach 1980. nie było śmierci lasów, którą należałoby odwrócić. W USA 10-letnie badanie, finansowane przez rząd, w którym brało udział około 700 naukowców i które kosztowało 500 milionów dolarów raportowało w 1990 r., że „nie ma żadnych dowodów ogólnego lub niezwykłego pogorszenia się stanu lasów w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie z powodu kwaśnego deszczu" i „nie ma żadnego przypadku pogorszenia się stanu lasu, w którym kwaśny osad byłby główną przyczyną". (Patrz także: tutaj i tutaj.) W Niemczech Heinrich Spiecker, dyrektor Instytutu Wzrostu Lasów, zlecił fińskiej organizacji leśnictwa ocenę zdrowia lasów europejskich. Wyciągnął wniosek, że rosną one szybciej i zdrowiej niż kiedykolwiek i że stan ich poprawiał się przez całe lata 1980. „Od czasu, kiedy zaczęliśmy mierzyć lasy ponad 100 lat temu, nigdy nie było większej objętości drewna … niż jest obecnie" — powiedział Spiecker. (Dość ironicznie, jeden z głównych składników kwaśnego deszczu — tlenek azotu — rozkłada się w sposób naturalny i staje się azotanem, nawozem dla drzew.) Jeśli chodzi o jeziora, okazało się, że wzrost ich zakwaszenia był z większym prawdopodobieństwem spowodowany przez zalesianie niż przez kwaśny deszcz; jedno z badań sugeruje, że korelacja między kwaśnością wody deszczowej i pH w jeziorach była bardzo niska. Historia kwaśnego deszczu nie jest historią katastrofy, której udało się zapobiec, ale pomniejszego zakłócenia środowiska, którego skutki zostały zmniejszone.
Następnie przyszła groźba warstwy ozonowej. W latach 1970. naukowcy odkryli spadek koncentracji ozonu nad Antarktydą przez kilka kolejnych wiosen i raz jeszcze odkurzono megafony Armagedonu. Winą obarczono chlorofluorowęglowodór, używany w lodówkach i aerozolach, reagujący na światło słoneczne. Zmniejszeniu się warstwy ozonowej przypisano zarówno zniknięcie żab, jak rzekomy wzrost czerniaka u ludzi. A także wzrastającą podobno ślepotę u zwierząt: Al Gore pisał w 1992 r. o ślepych łososiach i królikach ["myśliwi informują obecnie, że znajdują ślepe króliki; rybacy łowią ślepe łososie"], zaś „New York Times" informował o „wzroście doniesień typu 'Strefy zmroku' o owcach i królikach z kataraktą" w Patagonii. Wszystkie te doniesienia okazały się jednak błędne. Żaby zdychały z powodu choroby grzybicznej przeniesionej przez ludzi; owce miały wirusowe zapalenie spojówek; śmiertelność z powodu czerniaka nie rosła w czasie powiększania się dziury ozonowej; a jeśli chodzi o ślepe łososie i króliki, to nigdy więcej o nich nie słyszano.
W roku 1996 zawarto międzynarodowe porozumienie o zaprzestaniu używania CFC. Ale przewidywane zamknięcie dziury ozonowej nie nastąpiło: dziura przestała rosnąć zanim wprowadzono zakaz używania CFC, a po jego wprowadzeniu nie zmniejszyła się. Dziura ozonowa nadal rośnie na Antarktydzie każdej wiosny co roku do mniej więcej tych samych rozmiarów. Nikt właściwie nie wie, dlaczego. Jedni naukowcy uważają, że po prostu rozkład chemikaliów zabiera więcej czasu niż się spodziewali; inni sądzą, że w ogóle źle zdiagnozowano przyczynę powstawania tej dziury. Tak czy inaczej nie można twierdzić, że dziura ozonowa stanowi zagrażającą katastrofę, nie mówiąc już o katastrofie, której udało się zapobiec działaniami politycznymi.
Następną paniką chemiczną były „substancje zaburzające gospodarkę hormonalną" (endocrine disruptor), substancje chemiczne, które naśladują hormony płciowe. W książce zatytułowanej Our Stolen Future, opublikowanej w 1996 r., oskarżono wiele plastików, pestycydów i innych substancji chemicznych stworzonych przez człowieka o zmienianie płci ryb, zmniejszanie penisów aligatorów i obniżanie liczby plemników u mężczyzn. „Chemikalia, które zakłócają informacje hormonalne mają moc pozbawienia nas bogatych możliwości, co było dziedzictwem naszego gatunku i — w istocie — sednem naszego człowieczeństwa. Może istnieć los gorszy niż wymarcie" — ostrzegali melodramatycznie trzej autorzy.
W 1992 r. duńscy badacze donieśli, że liczebność plemników w spermie ludzkiej spadła w ciągu 50 lat o 50%, ale porównywali oni różne badania przeprowadzone w różnych miejscach i różnym czasie. Innym badaniom nie udało się powtórzyć tych wyników i w roku 2011 spadek liczebności plemników złożono na spoczynek w rezultacie 15-letniego badania duńskich rekrutów, które nie znalazło „żadnych wskaźników, że zmieniła się jakość spermy". W badaniu zanotowano także, że „istnieją tylko bardzo ograniczone dowody epidemiologiczne, by poprzeć szeroką hipotezę o substancjach zaburzających gospodarkę hormonalną". Niektórzy badacze uważają dzisiaj, że w ogóle nie było żadnego problem.

Drugi jeździec: choroba

W ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat wielokrotnie zapowiadano bliskie nadejście pandemii. Panika świńskiej grypy w 1976 r. była wczesnym przypadkiem. Po śmierci jednego rekruta w Fort Dix administracja Forda zaszczepiła ponad 40 milionów Amerykanów, ale przypuszczalnie więcej ludzi zmarło z powodu powikłań poszczepiennych niż z powodu świńskiej grypy.
Kilka lat później śmiercionośny wirus rozpoczął szerzyć się w alarmującym tempie, początkowo w społeczności homoseksualistów. AIDS stał się wkrótce, i słusznie, powodem poważnego zaniepokojenia i alarmu. Ale nie wszystkie złowieszcze przepowiednie okazały się prawdziwe."Badania szacują obecnie, że jedna z pięciu — słuchajcie, jedna z pięciu, aż trudno uwierzyć — osób heteroseksualnych może w ciągu najbliższych trzech lat umrzeć na AIDS. To do 1990 r. Jedna na pięć" — ostrzegała Oprah Winfrey w 1987 r. (Cytowane w Bias Bernarda Goldberga. Regnery Publishing 2002.)
Choć AIDS był bardzo poważnym problemem, nigdy nie zmaterializowała się powszechna epidemia, której obawiano się w Ameryce, Europie i Azji, choć stało się to w Afryce. W roku 2000 US National Intelligence Council prognozowała, że HIV/AIDS będzie się coraz bardziej szerzył w świecie rozwiniętym przez co najmniej 10 lat i „w niektórych wypadkach może wywołać rozkład ekonomiczny, fragmentację społeczną i destabilizacje polityczną w najciężej dotkniętych krajach w świecie rozwiniętym i postkomunistycznym".
Niemniej szczyt epidemii minął już w latach 1990. i dzisiaj AIDS powoli wycofuje się na całym świecie. W 2010 r. było o 20 procent mniej zakażeń niż w 1997, a od 1995 r. leki antyretrowirusowe uratowały życie ponad 2,5 miliona ludzi. „Jeszcze kilka lat temu mówienie o zakończeniu w bliskim czasie epidemii AIDS wydawało się niemożliwe, ale nauka, wsparcie polityczne i reakcje społeczne zaczynają dostarczać wyraźnych i namacalnych rezultatów" napisał w zeszłym roku dyrektor wykonawczy UNAIDS Michel Sidibé.
Pojawienie się AIDS prowadziło do teorii, że inne wirusy wyjdą z tropikalnych lasów deszczowych i wywrą zemstę na ludzkości za jej ekologiczne grzechy. Taka przynajmniej była teza książki Laurie Garrett z 1994 r. The Coming Plague: Newly Emerging Diseases in a World Out of Balance. Najwybitniejszym kandydatem była Ebola, krwawa gorączka występująca w roli głównej bohaterki w książce The Hot Zone Richarda Prestona, opublikowanej w tym samym roku. Pisarz Stephen King nazwał tę książkę „jedną z najbardziej przerażających rzeczy, jakie czytałem". Jak na zawołanie Ebola znowu pojawiła się w Kongo w 1995 r., ale wkrótce zniknęła. HIV nie był więc zwiastunem, pozostał jedynym wirusem tropikalnym, który w ciągu 50 lat wywołał pandemię.
W latach 1980. brytyjskie bydło zaczęło zdychać na chorobę szalonych krów spowodowaną przez czynnik zakaźny w karmie produkowanej z pozostałości innych krów. Kiedy także ludzie zaczęli zapadać na tę chorobę, przewidywania skali tej epidemii osiągnęły przerażające proporcje: według jednego z badań umrze do 136 tysięcy ludzi. Pewien patolog ostrzegł, że Brytyjczycy „muszą przygotować się na być może tysiące, dziesiątki tysięcy, setki tysięcy vCJD [nowy wariant choroby Creutzfeldta-Jakoba, ludzka odmiana choroby szalonych krów]". Niemniej w sumie jak dotąd zmarło w Wielkiej Brytanii 176 ludzi, z których w 2011 zmarło pięcioro, a w 2012 nikt.
W 2003 był SARS, wirus występujący u cywet i kotów, który wśród przepowiedni o globalnym Armagedonie doprowadził do nieskutecznej, ale utrudniającej życie kwarantanny w Pekinie i Toronto. SARS uspokoił się w ciągu roku po zabiciu 774 ludzi. W 2005 r. była ptasie grypa, określona wówczas przez przedstawiciela ONZ jako „połączenie globalnego ocieplenia z HIV/AIDS 10 razy szybszym niż obecny". Przedstawiciel światowej Organizacji Zdrowia przewidywał 2 do 7,4 miliona zmarłych. W rzeczywistości, pod koniec 2007 r., kiedy choroba wygasła, liczba ofiar wynosiła z grubsza 200. W 2009 r. była meksykańska grypa świńska. Dyrektorka generalna Światowej Organizacji Zdrowia Margaret Chan powiedziała: „W istocie cała ludzkość jest zagrożona podczas pandemii". Okazało się to być epizodem normalnej grypy.
Prawdą jest, że nowa globalna pandemia staje się mniej prawdopodobna, nie zaś bardziej. Masowa migracja do miast oznacza, że okazja do przeskoczenia wirusów z dzikich zwierząt do gatunku ludzkiego nie wzrasta, a być może wręcz maleje, mimo szumu mediów, które twierdzą coś odwrotnego. Infekcje przenoszone przez wodę i owady — na ogół najbardziej śmiertelne — maleją w miarę poprawy warunków życia. Prawdą jest, że infekcje spowodowane przygodnymi kontaktami — takie jak przeziębienia — czują się świetnie, ale tylko dzięki temu, że są wystarczająco łagodne, by ich ofiary mogły wytrwać w pracy i kontaktach towarzyskich, pozwalając w ten sposób na szerzenie się wirusa. Nawet jeśli śmiertelny wirus rozprzestrzeni się globalnie, zdolność nauki medycznej do sekwencjonowania jego genomu i stworzenia szczepionki lub terapii jest coraz lepsza.

Trzeci jeździec: ludzie

Z wszystkich katastrofalnych gróźb dla cywilizacji ludzkiej wyobrażanych sobie przez ostatnich 50 lat żadna nie wywoływała tak hiperbolicznego języka jak sami ludzie. „Istoty ludzkie są chorobą, rakiem tej planety" — mówi agent Smith w filmie Matrix. Taka retoryka naśladuje działaczy z prawdziwego życia, takich jak Paul Watson z Sea Shepherd Conservation Society: „Musimy radykalnie i w inteligentny sposób zredukować populację ludzką do poniżej jednego miliarda… Wyleczenie organizmu z raka wymaga terapii radykalnej i inwazyjnej, dlatego wyleczenie biosfery z ludzkiego wirusa także będzie wymagało podejścia radykalnego i inwazyjnego".
W „cuchnący i gorący" wieczór w taksówce w Delhi w 1966 r., jak pisał Paul Ehrlich w swoim bestsellerze The Population Bomb, „ulice wydawały się żywe ludźmi. Ludzie jedzący, ludzie myjący się, ludzie śpiący. Ludzie odwiedzający, kłócący się i krzyczący. Ludzie pchający ręce przez okna taksówki, żebrzący. Ludzie oddający kał i mocz. Ludzie uwieszeni na autobusach. Ludzie zaganiający zwierzęta. Ludzie, ludzie, ludzie, ludzie". Wniosek Ehrlicha był ponury: „Łańcuch wydarzeń prowadzący do rozpadu Indii jako zdolnego do życia narodu" już się posuwał. Inni eksperci zgadzali się. „Już jest za późno, by uniknąć masowego wymierania z głodu" powiedział Denis Hayes, organizator pierwszego Dnia Ziemi w 1970 r. Wysyłanie żywności do Indii jest błędem i tylko odsuwa to, co nieuniknione, pisali William i Paul Paddock w swoim bestsellerze, Famine 1975!
To, co się rzeczywiście zdarzyło, było zupełnie inne. Śmiertelność spadła. Klęski głodu stały się rzadsze. Tempo wzrostu populacji zmalało o połowę, głównie dzięki temu, że w miarę jak niemowlęta przestały umierać, ludzie przestali mieć ich tak dużo. Przez ostatnich 50 lat światowa produkcja żywności na głowę wzrosła, mimo że globalna populacja podwoiła się. W rzeczywistości farmerzy z takim powodzeniem zwiększali produkcję, że ceny żywności spadły do rekordowo niskich poziomów na początku lat 2000. i duże części ziemi Europy Zachodniej i Ameryki Północnej oddano lasom. (Polityka zamiany części ziarna na świecie w paliwo częściowo odwróciła ten spadek i znowu wywindowała ceny.)
Tymczasem rozmiary rodziny nadal zmniejszają się na każdym kontynencie. Populacja świata prawdopodobnie już się nie podwoi, podczas gdy w XX wieku powiększyła się czterokrotnie. Z ulepszonymi nasionami, nawozami, pestycydami, transportem i irygacją stosowanymi coraz częściej również w Afryce, świat może wyżywić 9 miliardów mieszkańców z mniejszego areału niż używa dzisiaj do wyżywienia 7 miliardów.

Czwarty jeździec: zasoby

W 1977 r. prezydent Jimmy Carter oznajmił w telewizji: „Światowa produkcja ropy naftowej może prawdopodobnie trwać przez następne sześć lub osiem lat. Ale kiedyś w latach 1980. nie będzie już mogła kontynuować. Popyt przewyższy produkcję". Nie był to tylko jego pogląd. Przez cały XX wiek przewidywano wielokrotnie wyczerpanie się ropy naftowej i gazu. W 1922 r. prezydent Warren Harding stworzył US Coal Commission, która przeprowadziła trwające 11 miesięcy badanie i ostrzegła: „Produkcja gazu [naturalnego] już zaczyna zmniejszać się. Produkcja ropy naftowej nie może na długo utrzymać obecnego tempa". (Cytowane w Bradley, R.L. 2007. Capitalism at Work. Scrivener Press. s. 206.) W 1956, M. King Hubbert, geofizyk z firmy Shell, prognozował, że produkcja gazu w USA osiągnie szczyt około 14 bilionów stóp sześciennych rocznie kiedyś około roku 1970.
Wszystkie te przewidywania nie sprawdziły się. Produkcja ropy naftowej i gazu rosła przez ostatnich 50 lat. Rezerwy gazu niesłychanie podskoczyły po 2007 r., kiedy inżynierowie nauczyli się jak wydobywać obficie występujący gaz łupkowy. W 2011 r. Międzynarodowa Agencja Energii oszacowała, że globalne zasoby gazu wystarczą na 250 lat. Chociaż wydaje się prawdopodobne, że źródła taniej ropy zaczną wyczerpywać się w nadchodzących dziesięcioleciach, gigantyczne ilości ropy w łupkach i w piasku pozostaną dostępne, przynajmniej za pewną cenę. Także tutaj zmaterializowały się przeszkody, ale nie apokalipsa. Od czasów Roberta Malthusa Kasandry miały tendencję do niedoceniania mocy innowacji. W rzeczywistości z powodu wzrostu cen ludzie po prostu rozwijają nowe technologie, takie jak technika wiercenia horyzontalnego, która pomogła nam wydobywać więcej ropy z łupków.
Nie tylko ropa miała się skończyć, ale także metale. W 1970 r. Harrison Brown, członek Narodowej Akademii Nauki, prognozował w „Scientific American", że ołów, cynk, cyna, złoto i srebro całkowicie wyczerpią się do roku 1990. Klub Rzymski, komitet wybitnych ekologistów z zamiłowaniem do spotkań we Włoszech, opublikował 40 lat temu bestseller Granice wzrostu. W książce tej przewidywali, że jeśli użycie nadal będzie zwiększać się w postępie geometrycznym, światowe rezerwy szeregu metali wyczerpią się do roku 1992 i przyczynią się do upadku cywilizacji i załamania się populacji w kolejnym stuleciu, kiedy ludzie nie będą już mieli surowców do produkcji maszyn. Wkrótce zaczęto powtarzać te twierdzenia w podręcznikach szkolnych. „Niektórzy naukowcy szacują, że znane zasoby światowe ropy, cyny, miedzi i aluminium zostaną zużyte za twojego życia" — czytamy w jednym z nich. Jak pokazał wynik słynnego zakładu między Paulem Ehrlichem i ekonomistą Julianem Simonem, metale nie wyczerpały się. W rzeczywistości potaniały. Ehrlich, który twierdził, że został „podpuszczony" do tego zakładu, warknął w odpowiedzi: „Jedyną rzeczą, która nigdy się nie wyczerpie, są imbecyle".
Zamiast gratulacji za swoje osiągnięcie Simon był powszechnie atakowany. Oferował więc jednemu ze swoich krytyków, Williamowi Conwayowi z New York Zoological Society, zakład w sprawie wymierania gatunków: „Założę się, że liczba dowiedzionych naukowo przypadków wymarcia gatunku na świecie w roku 2000 nie będzie nawet w jednej setnej tak wysoka, jak konwencjonalnie przewidywane 40 tysięcy; może być także każdy inny rok".
Szacunek, że 40 tysięcy gatunków będzie wymierać rocznie, pochodził od działacza ochrony przyrody Normana Myersa z 1979 r., choć początkowo było to bardziej założenie niż miara: „Załóżmy, że w wyniku poniewierania środowiskiem naturalnym pod koniec stulecia zobaczymy likwidację miliona gatunków — zdecydowanie prawdopodobna perspektywa. Wynikałoby z tego, że w przeciągu 25 lat przeciętne tempo wymierania wynosiłoby 40 tysięcy gatunków rocznie".
Liczby podane przez Myersa nie różniły się od liczb sugerowanych przez innych. Biolog z Harvardu E. O. Wilson, systematycznie powtarzał o 27 tysiącach gatunków wymierających rocznie, do której to liczby doszedł wyliczając ile habitatu zniszczono i stosując wzór matematyczny zwany krzywą obszaru-gatunku. Jednak niedawne badanie Stephena Hubbela i Fangliang He z University of California at Los Angeles, stwierdziło, że „oszacowane" tempo wymierania jest „niemal zawsze dużo wyższe od zaobserwowanego w rzeczywistości" — utrata habitatu leśnego nie powoduje utraty gatunków w tempie, jaki przepowiada teoria.
Może to wyjaśnić, dlaczego rzeczywiście zanotowane tempo wymierania, choć wystarczająco poważne, jest znacznie niższe niż przewidywano. Podczas gdy roczne wymieranie 27 tysięcy gatunków powinno dawać wymarcie 26 gatunków ptaków i 13 gatunków ssaków rocznie, w rzeczywistości na wyczerpującej liście prowadzonej przez American Museum of Natural History, wymieranie gatunków ptaków i ssaków osiągnęło szczyt 1,6 rocznie około roku 1900, a od tego czasu spadło do 0,2 rocznie. Jak dotąd w ciągu czterech stuleci lat wymarło 1,3% gatunków ssaków (69/4428) i 1,4% gatunków ptaków (129/8971).
Wymarcie każdego gatunku jest tragedią. Ale jest to bardzo dalekie od tempa wymierania przewidywanego przez Dillona Ripleya, sekretarza Smithsonian Institute, (75-80% gatunków do 1995 r.), Paula i Anne Ehrlichów (50% do 2005) i Thomasa Lovejoya dla Globalnego Raportu 2000 zrobionego dla prezydenta Cartera (15-20% do 2000 r.).

Zakończenie

Przez minione pół wieku żadna z zapowiadanych eko-apokalips nie rozegrała się zgodnie z przewidywaniami. Jedne sprawdziły się częściowo; innym udało się zapobiec dzięki podjętym działaniom; jeszcze inne były całkowicie urojone. Wywołuje to pytanie, które dla wielu jest niewygodne: przy takich rezultatach przewidywań, dlaczego ludzie mieliby akceptować katastrofalne przewidywania w sprawie zmiany klimatu? Rok 2012 jest apokaliptycznym terminem ostatecznym nie tylko według Majów, ale także wybitnej postaci z naszych czasów: Rajendra Pachauri, przewodniczący Międzyrządowego Panelu ds. Zmiany Klimatu, powiedział w 2007 r., że „jeśli nie zostaną podjęte działania przed 2012 r., będzie za późno… To jest decydujący moment".
A więc, czy mamy martwić się ociepleniem klimatu, czy nie? Jest to zbyt uproszczone pytanie. Lekcją z nieudanych przewidywań z przeszłości o ekologicznych apokalipsach nie jest to, że nic się nie dzieje, ale że możliwości wypośrodkowania były zbyt często całkowicie wykluczone. W debacie klimatycznej słyszymy dużo o tych, którzy uważają, że katastrofa jest wręcz nieunikniona, oraz wiele od tych, którzy uważają, że jest to nabieranie. Rzadko kiedy dopuszczamy do głosu umiarkowanych, tych, którzy podejrzewają, że pozytywne sprzężenie zwrotne netto z oparów wodnych w atmosferze jest niskie, a więc czeka nas w tym stuleciu ocieplenie o tylko 1 lub 2 stopnie Celsjusza; że pokrywa lodowa Grenlandii może topnieć, ale nie szybciej niż w obecnym tempie 1 procenta na stulecie; że wzrost netto opadów deszczu (i stężenia dwutlenku węgla) może podnieść produktywność rolnictwa; że ekosystemy przetrwały już wcześniej nagłe skoki temperatury; i że adaptacja do stopniowej zmiany może być zarówno tańsza, jak mniej niszcząca ekologicznie niż szybka i brutalna decyzja odstawienia paliw kopalnych.
Widzieliśmy już pewne dowody, że ludzie potrafią ubiec związane z ociepleniem katastrofy. Dobrym przykładem jest malaria, którą powszechnie traktowano jako rosnące zagrożenie w miarę zmiany klimatu. Niemniej w XX wieku malaria wycofała się z dużych części świata, włącznie z Ameryką Północną i Rosją, mimo że świat ocieplał się. Spowodowana przez malarię śmiertelność spadła gwałtownie w pierwszym dziesięcioleciu obecnego stulecia o zdumiewające 25 procent. Całkiem możliwe, że w tym czasie pogoda stała się bardziej przyjazna dla komarów. Wszelki jednak wpływ ocieplenia został bardziej niż zneutralizowany przez pestycydy, nowe leki antymalaryczne, lepsze osuszanie i rozwój ekonomiczny. Eksperci tacy jak Peter Gething z Oksfordu twierdzą, że te trendy będą się utrzymywały niezależnie od pogody.
Tak samo jak polityka może pogorszyć kryzys klimatyczny — obowiązkowe wprowadzenie biopaliw nie tylko zachęciło do niszczenia lasów deszczowych, uwalniając dwutlenek węgla, ale doprowadziło miliony do nędzy i głodu - technologia może go złagodzić. Jeśli hodowcy roślin podniosą plony ryżu, ludzie będą zamożniejsi i będzie ich stać na lepszą ochronę przeciwko krańcowej pogodzie. Jeśli inżynierowie nuklearni uczynią fuzję (lub rozszczepienie toru) opłacalnymi, to emisje dwutlenku węgla mogą nagle spaść. Jeśli gaz zastąpi węgiel dzięki wierceniu horyzontalnemu, to emisje dwutlenku węgla mogą rosnąć wolniej. Ludzkość jest szybko poruszającym się celem. Będziemy walczyć z zagrożeniami ekologicznymi w przyszłości przy pomocy innowacji, w miarę jak powstają, nie zaś przez masowy strach podsycany najgorszymi scenariuszami.

Autor tekstu: Matt Ridley
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska
http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,8285
 
 
 
Bogdan 


Dołączyć: 15 Lip 2009
Posty: 111
Skąd: małopolska
Wysłany: 2013-12-19, 00:47   

apokalipsy były i będą, to kwestia czasu.
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie moesz zacza plikw na tym forum
Moesz ciga zaczniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Theme created by Forum Komputerowe